Jako siedmiolatek, tajników pisania uczony bylem. Poznałem wtedy smak atramentu (do dziś nie wiem co w nim było, ze prawie każdy próbował to-to pic) bo był on na każdej ławce w kałamarzu. Skoro kałamarz to i moje pierwsze poro skomplikowane nie było: stalówka w obsadce i już można pisać.
Dalszej ewolucji pióra wiecznego przedstawiać nie muszę, zwłaszcza dla tak szacownego grona ludzi rzecz znających dogłębnie.
Pióro wieczne towarzyszy mi prawie przez cale życie, problemy z tym związane tez. Plamy z atramentu na koszulach, spodniach i ogólnie wszystkich rzeczach które mnie otaczają (to chyba klątwa za picie atramentu).
Lubie się otaczać przedmiotami, które "maja dusze". Taki już "uduchowiony" jestem. Listy nadal pisze na kartce papieru (piórem), a wysyłam je w kopercie na którą naklejam znaczek.
Z rozrzewnieniem przeglądam listy do mnie pisane. Mogę z nich wyczytać więcej niż treść którą zawiera. Widać gdzie ktoś przerwał pisać, bo się zastanawia, szuka slow, a i ślad po łzie tez się znajdzie.
Wszystkie te doznania zawdzięczam temu ze ktoś usprawnił pióro i stało się ono wieczne.
Mam małą kolekcje piór, bo faktycznie nie jestem w stanie poprzestać na jednym. Nie mam szczególnie ulubionej marki, choć przyznać muszę ze dobrze w ręce "leży" mi "Sheaffer"
Do perełek mogę na pewno zaliczyć komplet Parker "51" z 1948 roku, ale jak dla mnie to za złote to złoto.
Pióro Kenzo, które dostałem w prezencie było dla mnie idealne. Bylo, bo przez własną głupotę w połączeniu z debilizmem zniszczyłem go.
Juz chyba wiem skąd się wzięło powiedzenie o perlach i wieprzach
Pozdrawialnosci przesyłam Pawel